sobota, 8 marca 2014

Blame Canada

W związku z licznymi apelami naszych fanów o większą aktywność na blogu oraz w obliczu nadchodzącego wielkimi krokami lata, postanowiliśmy przybliżyć Wam nasze ubiegłoroczne letnie wojaże.

Nasze nieustające poszukiwania sławy, chwały, cyfry, koksu i dziwek zawiodły nas tym razem za ocean. Spieszymy wyjasnić - jako pasjonaci wspinania tradycyjnego udaliśmy się z pielgrzymką do kolejnej mekki tradu - SQUAMISH! Wiadomym jest oczywiście, że miejscówka ta, jakkolwiek osobliwa i piękna, do pięt nie dorasta rodzimym ogródkom tradowym. My jednak byliśmy bardzo ciekawi miejsca, w którym posrał się Jason Kruk (patrz VIDEO) - obecnie persona non grata w Patagonii. Liczyliśmy na to, że i my się posramy. I choć to nie nastapiło, to i tak wyjazd możemy zaliczyć do udanych. Żeby jednak oszczędzić Wam czytania epopei na miarę Mickiewicza, zapraszamy na fotorelację!

***

Naszą wspinaczkową ekskursję rozpoczęliśmy nietypowo, bo od rodzinnej wizyty w Toronto i weselnej biesiady tamże. W Toronto zresztą już na nas czekali wierni fani, którzy porozwieszali transparenty w całej metropolii. Sława to ciężki kawałek chleba..


Rozpoczęliśmy mocnym akcentem weselnym, zabawa była przednia, a my na tę wiekopomną chwilę zrzuciliśmy z siebie sportowe ciuchy od sponsorów i przywdzialiśmy bardziej szałową odzież....


... by następnie limuzyną celebrytów wozić się po mieście i rozdawać autografy.


Odespawszy te męczące wydarzenia, postanowiliśmy wybrać się na tradycyjne zwiedzanie miasta.


Urzekła nas zwłaszcza wspaniała starożytna architektura oraz finezja i rozmach Kanadyjczyków w projektowaniu osobliwych budynków.


Obowiązkowa wycieczka nad Niagarę też oczywiście miała miejsce, podobnie jak sweet focia nad wodospadem...

... i browar po.


Naładowani pozytywną energią (jak widać po minie Rychłego na zdjęciu powyżej) udaliśmy się do Squamish, aby zaznać udręki i ekstazy wspinania w rysach.

Z samym Squamish związana jest ciekawa, choć smutna historia plemion indiańskich zamieszkujących tamte tereny do dzisiaj. Ich tradycja i kultura przekazywana jest z pokolenia na pokolenie oralnie (bez skojarzeń!), a językiem Squamish biegle posługuje się obecnie zaledwie kilka osób. Ludność Squamish przez wieki zdziesiątkowały choroby (epidemia ospy, odry i grypy), powodzie i europejska kolonizacja, a do stopniowego zaniku ich kultury oprócz napływu cudzoziemców (głównie Europejczycy i Azjaci) przyczyniła się również polityka asymilacyjna kanadyjskiego rządu. Pod koniec XVIII w. na te tereny zawitali Brytyjczycy i Hiszpanie, szybko uzurpując sobie prawo do ziem ludności Squamish, dla której powoli, acz skutecznie tworzone były rezerwaty. W tzw. "rezerwatach" mieszkają oni zresztą do dziś. 

Mimo wszystko jedno Wam rzec musimy - klimat Squamish jest niepowtarzalny. Widoki zapierają dech w piersiach...




... a Chief (kanadyjski odpowiednik El Capa) prezentuje się naprawdę spektakularnie.



W Squamish spędziliśmy prawie dwa tygodnie. Bolały ręce, nogi, dupa i serce, ale jakość wspinania rekompensowała wszystko. To istny raj dla koneserów szeroko pojętego tradu, choć miłośnicy obitego betonu również znajdą coś dla siebie. Rejon jest tak bogaty we wspinaczkowe miejscówki, że można dostać oczopląsu i chyba mocno nie przesadzimy twierdząc, że potrzeba lat, by wkosić tam wszystko, ba! - by choćby wszystko zobaczyć na własne oczy.

Camp z widokiem na Chiefa
Definicja pionu absolutnego i mydła absolutnego - Crime of the Century 5.11c

Wyborna rysa...
... i nie mniej wyborny flake

Rychły opanowuje sztukę lewitacji - Perspective 5.11a

Ekspozycja... pleców

Rychły i cyfra wyjazdu - Claim Jumper 5.12a
Bejkon i denaturat :)

Obowiązkowa sesja zdjęciowa dla Gościa Niedzielnego

Amen!

PS. W związku z tym, że dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Osób Rudych, uprzejmie informuję, że wszelkie wyrazy sympatii, a zwłaszcza podarunki należy przesyłać do naszej rezydencji na Bronksie. Lokaj odbierze za pokwitowaniem.

1 komentarz: