piątek, 22 grudnia 2017

Królewski Okap w stylu przedszkolno-podwórkowym!

Jak już większość z was wie - nie tak dawno doszło do kilku interesujących wydarzeń. Wraz z przyjazdem Toma Ballarda do Polski mieliśmy ekskluzywną możliwość zobaczenia, jak się wspina mocny zawodnik. Kilka dróg otrzymało potwierdzenie wyceny, inne doczekały się pierwszego powtórzenia, flasha, jeszcze inne pierwszego prowadzenia. Oczywiście mówimy tu o przejściach w stylu flash drogi M12+, poważnych próbach na M14 i prowadzeniu M14+. Bardzo klawo, ale... dla światowego wspinania znaczy to niewiele. Wydarzyła się natomiast jedna, bardzo przełomowa rzecz na skalę światową! Tak, u nas! W Polsce!

Wyobraź sobie drogi Czytelniku następującą sytuację - umawiasz się z kumplem na wyjazd w Alpy. Macie w planach konkretną drogę, konkretnie przyładowaliście, pogoda zajebista i generalnie wszystko gra. Jedziecie na wspin i bach! Na miejscu jakiś ziom z uśmiechem na ustach informuje was, że z kumplem rozwiesili sobie asekurację na planowanej przez was drodze i jest prośba, żeby tam nie chodzić, dopóki oni nie zrobią. Prawdopodobnie pomyślisz sobie: "Co, k**** (czyt. kurwa)? O co chodzi?". No i tu docieramy do meritum - otóż cała ta historia wydarzyła się naprawdę! Bynajmniej nie w Alpach. Otóż wydarzyła się w jednym jedynym miejscu we Wszechświecie, gdzie mogła się wydarzyć. W rodzimej Rzeczpospolitej!

***

Jakiś rok temu Tom proponuje, żebyśmy poszli na Królewski Okap w Tatrach. Bomba, ale czasowo się nie zgrywamy, więc temat wraca pod koniec maja 2017. Umawiamy się na drugą połowę listopada, bo akurat chwilę wcześniej Tom ma prelekcję na festiwalu w Łodzi, a z Krakowa ma dogodny lot do domu. Wszystko pięknie zaplanowane, buła przygotowana, sprzęt spakowany. Kilka dni przed przyjazdem Toma zaczynam szukać konkretnych informacji o drodze, trudnościach i tym podobnych pierdołach. Na fejsbuczku i instagramie znajduję zdjęcia dwóch powszechnie znanych (i lubianych?) herosów podhalańskiej sceny wspinaczkowej właśnie z tej drogi. Okazuje się, że od końca października rozwieszają asekurację na Okapie pod trzecie przejście i w trakcie krótkiej rozmowy dowiaduję się o wymienionej w akapicie wyżej prośbie, aby się tam nie wspinać, dopóki oni nie zrobią. Nie wyczuwając nadchodzącej apokalipsy, mówię "idźcie, zróbcie, a my pójdziemy po was". Radosną nowinę przekazuję Tomowi, a ten jest mocno zdziwiony, bo nie rozumie, jak można rezerwować drogę, która miała już dwa klasyczne przejścia. Jako, że Tom jest elokwentny gość, postanawia zagadać sam. W odpowiedzi dostaje jednakowoż obamowskie "Yes, you can!" i następuje konsternacja - ja nie mogę, ale Tom może? Może chodzi o pozwolenie na próbę free solo? W normalnym (no, może nie do końca) świecie na tym historia pewnie by się zakończyła, ale... okazuje się, że jesteśmy w innym uniwersum, więc to dopiero początek!

Chwilę po pozwoleniu Tomowi na wspinanie na Okapie zostaję przez herosów usunięty z szacownego grona znajomych na fejsie (koniec wieloletniej miłości) i zablokowany na instagramie (coby głupimi pytaniami nie przeszkadzać w budowaniu żywej legendy), a wisienką na torcie jest informacja, że w ramach zemsty herosi udadzą się na projekt na Superścieku. Klasa, honor i bardzo dobry styl! :)

W międzyczasie konsternacji ciąg dalszy, bo zaistniałą sytuację trzeba wytłumaczyć przybyszowi. Co Tom na to? - Jest to frajerstwo! A co ja na to? Kolegom (eks - kolegom? panom?) życzę powodzenia zarówno na Okapie, jak i Superścieku oraz z niecierpliwością (jak prawdziwy Polak!) czekam na informację, w jakim stylu pokonali obie drogi. Wybornie się składa, bo ta chlubna walka z grawitacją i używaniem figur 4/9 ma być uwieczniona na filmie.

Chwała bohaterom!

***

Post scriptum od Rudej:

W tym miejscu chciałabym serdecznie podziękować herosom tego świata za przywołanie wdzięcznych wspomnień z czasów przedszkolnych w iglo nr 3 na polskim biegunie zimna. Łezka się w oku kręci, gdy przypominam sobie, jak jedna z moich koleżanek, niejaka Michalina (zwana też Pulpetem), ukradła mi sanki, którymi jeździłam do domu w psim zaprzęgu. Ja w zemście uderzyłam ją pięścią w plecy i zatkała się tak, że musiałam (nie chciałam!) uderzyć po raz drugi, by złapała powietrze. Ona z kolei z wściekłością wyrwała wtedy mój wpis w pele-mele (choć u nas nazywało się to Złote Myśli) i wrzuciła do ogniska, przy którym się grzaliśmy podczas leżakowania. A potem krzyknęła: "jesteś u pani!". I tak dalej, i tak dalej...

No cóż. I tu zima, i tam zima. I tu przedszkole, i tam przedszkole.