poniedziałek, 15 grudnia 2014

Ciekawe czasy

Ciekawe czasy nastały, i owszem! Czasy bezpardonowej walki o więcej chwały i bogactwa, lepszą cyfrę, więcej kobiet, lepsze autofellatio i więcej dobrego samopoczucia. Są to również czasy, w których trwa diaboliczna walka o każde odchudzone 10g na sprzęcie, bardziej kolorowy ciuch niż rywal, więcej klików na portalu lub wyświetleń na chujtu.bie i filmowania wszystkiego, co tylko da się zamieścić w necie. Są to czasy wszystkowiedzących ekspertów, których eksperckość wyrosła po latach kanapowych dociekań oraz zimowych wojowników, którym romantyczne ideały każą ściągać koszulkę na wszelakich zawodach we wspinaczce zimowej i epatować publicznie skarlałą klatą, zapoconą pachą i sadłem wylewającym się znad uprzęży. W obliczu braku wyzwań śmiałkowie walczą o pierwsze przejścia: letnie, zimowe, wiosenne i jesienne; pierwsze przejścia we wtorek i środę oraz pierwsze przejścia bez gaci i z garnkiem na głowie. Doprawdy chwalebna ta walka!

Jak zwykle można wyróżnić dwie strony i co najmniej dwie opinie na ten temat. Jedna strona chórem zakrzyknie "publiczny onanizm własną osobą!", a druga rzeknie "oto nastała Nowa Era!".

By dotrzymać kroku nowoczesnym trendom postanowiliśmy zrobić kompilację wszystkiego powyższego i zmontować kilkuminutowy film, na którym zobaczycie zupełnie przełomowy moment dla wspinania zimowego. Pierwsze przejście w sobotę, 13. dnia miesiąca, bez garnka, koszulki, rękawiczek, skarpet i butów, zgodnie z ideami light&fast i single push. Oto styl Nowej Ery na drodze o nieprawdopodobnie wysokich trudnościach, które oscylują w granicach M15!





PS. Ciągle czekamy na opinię ekspertów czy powyższe przejście może zostać zaliczone.

PS2. Eksperci w swojej wszechwiedzy uznali, że merdanie stópkami jest nieklasyczne i dyskwalifikuje to przejście jako klasyczne.

czwartek, 20 marca 2014

Kto je ostatki ten piękny i gładki

Nie inaczej. Chyba, że jest się osobą wyjątkowo urodziwą [jak Ruda] i wtedy nie trzeba robić nic. Mnie, niestety Matka Natura obdarzyła wyjątkowo szpetną mordą i muszę uciekać się do rzeczonego zjadania ostatków. Po raz drugi w tym roku wybór padł na Cogne. Celem głównym była relaksacja, a pobocznym rekreacja na lodowych klasykach rejonu.

Końcówki sezonu zazwyczaj mają to do siebie, że wspinanie w lodzie zaczyna przypominać rosyjską ruletkę - w szczególności, kiedy w nocy jest -5, a w dzień +14. Spadnie, czy nie spadnie? Oto jest pytanie!

Zdrada, czyli Pattinagio Artistico


Pattinagio po lewej, Hard Ice po prawej
Zdrada, czyli urwane Pattinagio 2 dni później

Dzień 1. Pattinagio Artistico WI72++

Z daleka wyglądało łatwo, ładnie i przyjemnie. Na miejscu okazało się, że wspinanie w takich glutach będzie faktycznie niczym łyżwiarstwo artystyczne. Tuż przed rozpoczęciem baletu wrócił dawno nie widziany i nie słyszany BRO, czyli BROnowicki Głos Rozsądku.

BRO: ZDRADA! Podpucha! Kurwa mać!
Rychły: Eeee?
BRO: Sprzedali nas za garść srebrników!
Rychły: Eeee?
BRO: Spierdalamy!

To, że ktoś nade mną czuwa i zazwyczaj cało wychodzę z najdziwniejszych opresji wiem nie od dziś. Faktem jednak jest, że niecałe dwa dni po naszej wizycie z Pattinagio nie zostało nic, co widać [a właściwie nie widać] na powyższej fotografii.

BRO: Stary, chcieli nas zabić!
Rychły: Ale kto?
BRO: Kurwa! A kto to wie? Rojaliści! Laburzyści! Komuniści! KAPITALIŚCI! Loża Murzynomasońska! Może nawet sam Diaboł!
Rychły: Kto?
BRO: Nie czułeś zapachu siarki? Ktoś nas sprzedał!




Drugi wyciąg Hard Ice direct


Dzień 2. Hard Ice direct WI6

Droga robi wrażenie, ale jeszcze większe robią księżycowe krajobrazy i formy, które przybrała podstawa kolumny lodowej na drugim wyciągu.

Sama kolumna jakichś specjalnych emocji nie zapewniała, w przeciwieństwie do kurtyny, która wieńczyła całą formację. Pomiędzy kolumną, a wiszącymi firankami był dobry metr przerwy, a sama kurtyna o grubości kilku/kilkunastu centymetrów i wysokości kilku metrów zupełnie odspoiła się od skały. Przy braku delikatności dość łatwo byłoby się pozbawić liny i w efekcie życia.








BRO: La, la lalala. Lala lalalalalaalala (...)
Rychły: Co?
BRO: Zamknij się, śpiewam. Muszę dbać o dobrą formę artystyczną przed Międzynarodowym Przeglądem Urojonych Głosów Rozsądku.
Rychły: Co?
BRO: Gówno! Wspinaj się.
[...]
BRO: No ładnie, ładnie. Uczciwie przyznaję, żeś jest delikatesik na tle tych bronowickich barbarzyńców. Nawet ci nogawka nie zafalowała!




Dzień 3. Repentance Super WI6

Droga legenda. Pewnie wszystko by było w niej zupełnie Super, gdyby nie ponad 2 godziny drałowania w tę i kolejne 2 z powrotem. Odpokutowaliśmy jeszcze na zapas! Jako, że byliśmy drugim zespołem tego dnia, a Matka Natura obdarzyła nas sprytem wybitnym, postanowiliśmy nie wspinać się pod zespołem Szwedów i nie narażać na szwank swoich i tak okropnych ryjów. Poszliśmy z lewa [dając upust swoim socjalistycznym poglądom] i wybór był o tyle dobry, że znaleźliśmy tam główne trudności drogi. Przy tegorocznych warunkach i wydziabanym lodzie z prawej nie byłoby tam więcej niż WI5. Niestety! W związku z faktem, że poszliśmy zupełnie inaczej niż wszystkie zespoły, zrobiliśmy stanowiska w innych miejscach niż pozostali, a [o zgrozo!] część stanowisk zupełnie pominęliśmy to pokornie posypujemy głowę popiołem i uznajemy przejście za niebyłe.

Repentance
Trzeci wyciąg Repentance
BRO: Odkryłem moją socjalistyczną duszę.
Rychły: Przestań.
BRO: Czuję obecność wujka Lenina i uznaję siebie za spadkobiercę ducha Karola Marksa!
Rychły: ....
BRO: Droga wiedzie lewą stroną! Pojedziemy do mauzoleum Lenina i pokontemplujemy wieczną walkę klas!
Rychły: ....
BRO: Założymy komunę na Bronowicach!
Rychły: Nie.
BRO: Znajdziemy bogatych sponsorów, będziemy leżeć na leżakach, pić browary i walczyć o równość klas! AAAAAAAAAAAAA!



Kolejne dwa dni upłynęły na Relaksacji Totalnej, ale żeby nie demoralizować dzieci i młodzieży ograniczę się jedynie do anegdotki. Otóż mieszkańcy Italii również lubują się w celebryckich historiach i tradycyjnym, wspinaczkowym przechwalaniu kto ma większego pisiorka, a sama obecność celebryty w danym miejscu jest warta co najmniej wypowiedzenia sakramentalnego "czy wiecie, że jest tutaj xxx [tutaj wstaw nazwę dowolnego znanego Tobie celebryty]?".

Otóż historia rozegrała się w trakcie picia porannej kawy, w miejscu spotkań okolicznych wspinaczy. Podchodzi do nas właściciel i ni to stwierdza, ni to pyta:
W: Czy wiecie, że jest tutaj xxx [jakiś ziomal, o którym w życiu nie słyszeliśmy, ale widać wyraźnie, że miejscowy celebryta i z samego tego faktu godny jest chwały i wspomnienia].
Krzychu: OOO, super!
Rychły: A kto to, kurwa, jest? Nie znam człowieka i w życiu o nim nie słyszałem.
Krzychu: Ja też, ale Włosi lubują się w obecności bohaterów climbing-porn.
Rychły: Super. Mam to w dupie.
Krzychu: Ja też, ale niech się cieszą.

Jako, że Krzychu przez długi czas nie miał styczności z językiem polskim, takoż pewnych słów nie zna i znać ich nie może. Poniższa rozmowa rozegrała się późną nocą w trakcie rytualnego palenia na balkonie i nie można o niej powiedzieć, że była przeprowadzona na trzeźwo.

Rychły: Wiesz, w pewnym sensie przypominasz mi mojego starego.
Krzychu: Czyli, że mam 5-tą żonę i wyglądam jak indianin? Super. [drogi czytelniku, jeśli teraz żywisz obawy, że możemy być spokrewnieni to nie jest to bezpodstawne]
Rychły: Fakt, faktem, ale nie w tym rzecz. Jesteście w podobnym wieku i macie podobny sposób bycia. Masz totalnie wyjebane.
Krzychu: Wyjebane?
Rychły: No wyjebane!
Krzychu: Nie rozumiem.
Rychły: Ok. Pamiętasz tego wkurwiającego łysego franola, który jazgotał w barze, że po ostatnim przeszczepie śledziony, oka, dupy i wprowadzeniu rurki do żołądka i miejsca, które pozostanie za zasłoną milczenia jest już bardziej Terminatorem niż sam Arnold Schwarzenegger?
Krzychu: No raczej.
Rychły: Więc obdarzyłeś gościa uczuciem wkurwienia za jazgot i wyjebania za to, że w gruncie rzeczy ten jazgot był bez znaczenia.
Krzychu: Noooo?
Rychły: Wiesz, to co teraz powiem to będzie raczej brutalne, ale to, że koleś przez pół godziny się chwalił, że ma sztuczną śledzionę, oko, dupę i nie-wiadomo-co-jeszcze i fakt, że jest bardziej Terminatorem niż największy Król Koksu, to w porównaniu z wiecznością, nieskończonością i zasadniczą ekspansją Wszechświata to jest zupełnie bez znaczenia, i ty i ja mieliśmy to w dupie. To to jest właśnie totalne wyjebanie.
Krzychu: AAAA! No to to, to to!

FIN.

sobota, 8 marca 2014

Blame Canada

W związku z licznymi apelami naszych fanów o większą aktywność na blogu oraz w obliczu nadchodzącego wielkimi krokami lata, postanowiliśmy przybliżyć Wam nasze ubiegłoroczne letnie wojaże.

Nasze nieustające poszukiwania sławy, chwały, cyfry, koksu i dziwek zawiodły nas tym razem za ocean. Spieszymy wyjasnić - jako pasjonaci wspinania tradycyjnego udaliśmy się z pielgrzymką do kolejnej mekki tradu - SQUAMISH! Wiadomym jest oczywiście, że miejscówka ta, jakkolwiek osobliwa i piękna, do pięt nie dorasta rodzimym ogródkom tradowym. My jednak byliśmy bardzo ciekawi miejsca, w którym posrał się Jason Kruk (patrz VIDEO) - obecnie persona non grata w Patagonii. Liczyliśmy na to, że i my się posramy. I choć to nie nastapiło, to i tak wyjazd możemy zaliczyć do udanych. Żeby jednak oszczędzić Wam czytania epopei na miarę Mickiewicza, zapraszamy na fotorelację!

***

Naszą wspinaczkową ekskursję rozpoczęliśmy nietypowo, bo od rodzinnej wizyty w Toronto i weselnej biesiady tamże. W Toronto zresztą już na nas czekali wierni fani, którzy porozwieszali transparenty w całej metropolii. Sława to ciężki kawałek chleba..


Rozpoczęliśmy mocnym akcentem weselnym, zabawa była przednia, a my na tę wiekopomną chwilę zrzuciliśmy z siebie sportowe ciuchy od sponsorów i przywdzialiśmy bardziej szałową odzież....


... by następnie limuzyną celebrytów wozić się po mieście i rozdawać autografy.


Odespawszy te męczące wydarzenia, postanowiliśmy wybrać się na tradycyjne zwiedzanie miasta.


Urzekła nas zwłaszcza wspaniała starożytna architektura oraz finezja i rozmach Kanadyjczyków w projektowaniu osobliwych budynków.


Obowiązkowa wycieczka nad Niagarę też oczywiście miała miejsce, podobnie jak sweet focia nad wodospadem...

... i browar po.


Naładowani pozytywną energią (jak widać po minie Rychłego na zdjęciu powyżej) udaliśmy się do Squamish, aby zaznać udręki i ekstazy wspinania w rysach.

Z samym Squamish związana jest ciekawa, choć smutna historia plemion indiańskich zamieszkujących tamte tereny do dzisiaj. Ich tradycja i kultura przekazywana jest z pokolenia na pokolenie oralnie (bez skojarzeń!), a językiem Squamish biegle posługuje się obecnie zaledwie kilka osób. Ludność Squamish przez wieki zdziesiątkowały choroby (epidemia ospy, odry i grypy), powodzie i europejska kolonizacja, a do stopniowego zaniku ich kultury oprócz napływu cudzoziemców (głównie Europejczycy i Azjaci) przyczyniła się również polityka asymilacyjna kanadyjskiego rządu. Pod koniec XVIII w. na te tereny zawitali Brytyjczycy i Hiszpanie, szybko uzurpując sobie prawo do ziem ludności Squamish, dla której powoli, acz skutecznie tworzone były rezerwaty. W tzw. "rezerwatach" mieszkają oni zresztą do dziś. 

Mimo wszystko jedno Wam rzec musimy - klimat Squamish jest niepowtarzalny. Widoki zapierają dech w piersiach...




... a Chief (kanadyjski odpowiednik El Capa) prezentuje się naprawdę spektakularnie.



W Squamish spędziliśmy prawie dwa tygodnie. Bolały ręce, nogi, dupa i serce, ale jakość wspinania rekompensowała wszystko. To istny raj dla koneserów szeroko pojętego tradu, choć miłośnicy obitego betonu również znajdą coś dla siebie. Rejon jest tak bogaty we wspinaczkowe miejscówki, że można dostać oczopląsu i chyba mocno nie przesadzimy twierdząc, że potrzeba lat, by wkosić tam wszystko, ba! - by choćby wszystko zobaczyć na własne oczy.

Camp z widokiem na Chiefa
Definicja pionu absolutnego i mydła absolutnego - Crime of the Century 5.11c

Wyborna rysa...
... i nie mniej wyborny flake

Rychły opanowuje sztukę lewitacji - Perspective 5.11a

Ekspozycja... pleców

Rychły i cyfra wyjazdu - Claim Jumper 5.12a
Bejkon i denaturat :)

Obowiązkowa sesja zdjęciowa dla Gościa Niedzielnego

Amen!

PS. W związku z tym, że dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Osób Rudych, uprzejmie informuję, że wszelkie wyrazy sympatii, a zwłaszcza podarunki należy przesyłać do naszej rezydencji na Bronksie. Lokaj odbierze za pokwitowaniem.

wtorek, 4 marca 2014

W pogoni za Zimą i Cyfrą

Jedni od wielu miesięcy zadają pytanie: gdzie jest Zima? Inni od zawsze zadają pytanie: gdzie jest Cyfra? My na naszej drodze zmierzającej do poznania natury wszechrzeczy również postanowiliśmy odnaleźć odpowiedzi na te pytania.

Ruda i jej Tao narciarskie
Tao zawiodło nas wpierw na podwarszawskie bunkry. Miejscówa fajna i z potencjałem. Doskonałe planowanie kazało nam wyjechać z Krakowa koło 7 czy 8, by na miejscu być przed 12. Po szybkim uporaniu się fleszem z jakąś przewieszoną trasą, Równowagą, Bezdechem i jednej wstawce w ówczesny projekt drogi finałowej nastała... ciemność. Ciemność i Tao kazały nam wrócić do domu. Zimy i Cyfry nie znaleźliśmy [ale opady deszczu tak].

W poszukiwaniu zimy
Kolejny przystanek na naszym Tao wypadł na Słowacji, w urokliwej norze w Dolinie Kwaczańskiej. Zimy tam nie było, więc skupiliśmy się na poszukiwaniu Cyfry. Wybór padł na najnowszą kreację Melona, czyli Kafara za proponowane M9. Szybkie prowadzenie pozwoliło nam potwierdzić rzeczoną cyfrę i pochwalić jakość drogi. Trudnościowo jest porównywalna z niedaleką i przesławną Piatnicą, ale gimnastyka na chwytach jest jednak znacznie ciekawsza. Obdarzeni jasnością umysłu doszliśmy do wniosku, iż na tej konkretnej drodze zastosowanie ostróg Cyfry nie zmienia - pięty haczymy, gdzie chcemy i wyborne to są klinowania!

Senne miraże
Jako, że ani Cyfry ani Zimy nie dogoniliśmy, zmuszeni zostaliśmy do dalszych poszukiwań za granicami kraju. Tao zawiodło nas na przedziwną ziemię nieznaną, do miejsca prawdziwie mrocznego, mokrego i nieprzyjaznego. Śladów zimy dalej nie było, ale wśród złowrogiej ciemności można było wyczuć potężną obecność skoncentrowanej Cyfry. Po wielu upadkach i chwilach zwątpienia dostąpiliśmy jasności oświecenia. Po uporaniu się z cyfrą rzędu M10+ lub M11 dostąpiliśmy zaszczytu sięgnięcia po awatara Cyfry Przedwiecznej. Co to była za cyfra? Któż wie? Chaotyczny modernista zaintonuje: na swojej drodze życia M14 spotkałeeeeem; a tajemniczy Mistrz z Korei założy nogę za rękę, głowę, drugą nogę, obwinie dookoła pasa i trzymając własną stopę w zębach wydusi: It's the hardist dry tooling route in the world M15! Pokorny katolik, wyłaniający się z cienia rzeknie: zaprawdę powiadam Wam bracia, wszyscy błądzicie! Oto jest Absolut, a Jego granica to M13!

Hard Ice direct
Stalatitte di cristallo
Obecności Cyfry doświadczyliśmy, ale nie napełniło to naszych dusz spokojem. Nienasycenie powiodło nas zatem dalej, wgłąb Tao i drogi do Oświecenia. W trakcie onirycznej wędrówki dusz obudziliśmy się w Lillaz, w Dolinie Aosty, gdzie po wielu poszukiwaniach natrafiliśmy na obecność Zimy. W trakcie celebracji znalezienia odpowiedzi na nasze dwa pytania powspinaliśmy się trochę w lodzie, odwiedziliśmy Matkę Wszystkich Nor i Dziur, czyli Haston Cave [która nomen omen jest parchem straszliwym i najgorszemu wrogowi nie życzymy wspinania tam], gdzie padła Pyma za M9 lub M9+. Droga brzydka i paskudna. Ostatni poryw woli Tao skierował nasz wzrok na słynną Jedi Master M11[wyciągi WI3, M10-, M11, M9+ i WI4+], którą w krótkiej walce [5h] pokonaliśmy [wyciągi M10-, M11 i M9+ w RP, w drugiej próbie]. Nieujarzmiona Moc kazała mi urwać największy chwyt w środku trudności wyciągu M11 [spadł głaz wielkości telewizora 40 cali z kineskopem], a Rudą pobłogosławiła dogięciem do pasa [aż wszyscy zebrani wkoło zaniemówili i wyciągnęli aparaty by Wielką Chwilę uwiecznić].

Topo z 2005. źródło: planetmountain.com
Jedi Master L2: M10-
Jedi Master L3: M11 i pierwszy na świecie wiszący lód wylany w poziomie

Jedi Masters - przed i po

Tak doświadczeni wróciliśmy z naszej wędrówki bogatsi o konstatację:
Zima odeszła
i już nigdy nie wróci,
Cyfra jest mirażem bez żadnego znaczenia;
a nasz czas jest niczym,
wobec świadomości
nieskończonego Tao.

PS. Pozdrowienia od Rudej dla Dry Maupy za dziurę w głowie.