środa, 6 lutego 2013

Kláštorné červené, czyli celebryci na wakacjach

Ferie w pełnej krasie, więc i my postanowiliśmy odpocząć od trudów codziennej pracy (nad swoim imidżem rzecz jasna) i udać się na zasłużony odpoczynek. Na cel naszej weekendowej (bo niestety wakacje celebrytów nie trwają nigdy zbyt długo) ekskursji wybraliśmy Słowacki Raj. Ten jakże uroczy zakątek świata poza doskonałym alkoholem, nietuzinkowymi mieszkańcami oraz wykwintnymi kwaterami, oferuje również niezliczoną wręcz ilość mniejszych lub większych lodospadów. A jako, że nie samym drytoolem człowiek żyje, postanowiliśmy strzelić sobie na wakacjach lodzika lub dwa. Jak zwykle na takich wyjazdach, tym razem również towarzyszyło nam stadko wiernych groupies, a byli to: Bogdan Zegarmistrz, znany ze swojej świętej cierpliwości oraz Karol a.k.a. Rosomak, który niczym ten opancerzony wóz jest nie do zdarcia i wiele może przyjąć na klatę (zwłaszcza lodu).

Na początek jednak słów kilka o miejscu, które stało się w miniony weekend areną naszych gwiazdorskich zmagań. O Słowackim Raju każdy słyszał - miejsce słynie z licznych wąwozów wyposażonych w drabinki, kładki i takie takie. Latem przeżywa prawdziwe oblężenie spragnionych wrażeń turystów, którzy chodzą w kółko podziwiając wodospady i przepaście, a niejeden z nich ma wtedy pełno w gaciach. A zimą? Zimą Słowacki Raj pustoszeje, a na szlakach spotkać można nielicznych śmiałków, którzy w pocie czoła brną przez zaspy, oblodzone kładki i drabinki, aby osiągnąć ekstazę, wspinając się po zamarzniętych wodospadach. Idiotyczne, zdałoby się. A jednak! Tylko w ten sposób można zapisać się na wieki w historii tego miejsca. Historii, która opowiadana będzie tam potem przez dziada pradziada aż do skończenia świata. Sami widzicie, że kto jak kto, ale my - pierwsi celebryci RP, nie mogliśmy przepuścić takiej okazji!

Jako bazę wypadową obraliśmy STARÝ MLYN w miejscowości Hrabusice, położony nad brzegiem rzeki Hornad, zaledwie 15 minut spacerem od wejścia do wąwozu Suchá Belá. Słowacki gospodarz o latynosko brzmiącym imieniu Eduard ugościł nas iście po królewsku - przytulne pokoje, ogień trzaskający w kominku... O procenty zadbaliśmy sami - nalewka Babuni z Suwałk rozgrzała nas od środka i dodała mocy! A wszystkim chętnym do odwiedzenia Słowackiego Raju polecamy zamelinowanie się w młynie.

Pierwszy dzień naszej wyprawy poświęciliśmy na eksplorację najbliższego wąwozu Suchá Belá. Dotarcie pod lodospady nastręczyło wszystkim nie lada trudności, a niektórych sprowadziło nawet do parteru...

 Na kolana!, fot. Ruda
(wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe)

Po dotarciu na miejsce wszyscy zabrali się za robienie lodów... Jedni z liną, inni na żywca - czyli, co kto lubi! Na gębę nie lało się do czasu, aż zaczał padać deszcz. Odwrót w tych warunkach był spektakularny, a do naszego uroczego schronu wróciliśmy przemoczeni do suchej nitki. I znowu trzeba było rozgrzać się napojami wyskokowymi. W tym celu udaliśmy się do Popradu na zakupy. Jak możecie się domyślać, zawartość naszego koszyka w supermarkecie Hypernova składała się głównie z alkoholu: królowały Kláštorné červené oraz Smädný Mnich. Pozostałe w koszyku miejsce wypełnił w dużej mierze ryż (i odrobina kurczaka), z czego Karol zwany Rosomakiem przygotował pyszną kolację dla pułku ułanów. Ułanów nie było jednak w pobliżu, więc to, czego nie zjedliśmy, dostał na koniec pies.

Kolejny dzień obfitował w spektakularne wydarzenia. Na wspinanie udaliśmy się bowiem w okolice popularnego wodospadu, dość często uczęszczanego przez wspinaczy zimą z racji dogodnego położenia, możliwości założenia wędki oraz łatwego zejścia na dół po drabinie. Niestety odwilż brutalnie obeszła się z naszym potencjalnym celem i z wielkiego lodospadu zostały pędzące strumienie wody. Mimo wszystko moi dzielni towarzysze nie poddali się i odkrywszy w sobie duszę eksploratorów, postanowili wytyczyć nowa drogę na lewo od lejącej się wody. Panie i panowie, uprzejmie donoszę, iż dziewiczy dotąd (jak mniemam) teren, nie skażony nogą i dziabą, doczekał się obecności człowieka. Nowa linia otrzymała wymowną, inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami nazwę Kláštorné červené, a pierwszego przejścia dokonał Rychły, któremu dzielnie sekundowali: Bogdan ("ja pierdolę, już nie mogę, a koleś tu jeszcze śrubę wkręcił !") oraz Karol, który z godnością i poświęceniem godnym mnicha ascety przyjął na klatę i głowę niezliczone ilości lodu. Dokumentacja tego wydarzenia przypadła mojej skromnej osobie i wierzcie mi lub nie, strach ściskał mi dupę bardziej niż Rychłemu, który dokonał tego makabrycznego wyczynu. Droga została wyceniona na WI72 +.. 

 Kláštorné červené w pełnej krasie, fot. Ruda


Główny bohater tak komentuje jej przebieg:

"Start po nalanych glutach z zerową asekuracją doprowadza do glutów zmieszanych ze śniegiem i jeszcze gorszą asekuracją. Dalej jest crux, czyli przewieszenie i kilka metrów po smarkach i polewkach bez asekuracji. Nawet gdyby niżej założona askekuracja w glutach wytrzymała, to stąd jest 12-15-metrowe walnięcie w połogi teren z glutami i wodospadem, ale ze względu na bylejakość tej asekuracji jest to raczej 20-metrowa gleba z przytupem. Chwila relaksu na obwiązanie sopla taśmą (wystarczy krótka, sopel da sie objąć i jeszcze złapać za łokcie) i pasaż po tymże trzeszczącym i trzęsącym się soplu, który przytwierdzony jest do nie-wiadomo-czego. Na samym czubku jest, jak to zwykle bywa, wisienka! Pionowe, niezmrożone trawy i luźna skała przykryta 30 cm świeżego puchu każdego śmiałka przyprawią o falującą i ociekającą nogawkę."


 
                              Tzw. dolne gluty, fot.Ruda                     Gluty górne, fot. Ruda


                                     Crux, fot. Ruda                             Czułe objęcia sopla, fot. Ruda


Sami widzicie, życie celebrytów nie jest łatwe! Pocieszeniem w trudzie i znoju może być fakt, iż Klasztorne Czerwone niewątpliwie otworzy naszym lodowym wojownikom drogę do wiecznej sławy, chwały, dziwek, wywiadów i zdjęć w poczytnych kolorowych magazynach dla koneserów. Tym bardziej, że dzień przejścia tej mitycznej linii byl również dniem Święta Bohaterów Mozambiku. Swój prywatny kult w Afryce cała trójka ma już więc zapewniony.

4 komentarze: