piątek, 27 lipca 2012

Wino i śpiew

Mili Państwo! Dziś nie będzie o wspinaniu, ale o czymś równie przyjemnym. O winie! 




Tegoroczne lato jest nad wyraz urodzajne, toteż postanowiliśmy ulżyć w cierpieniu naszej jabłonce i spożytkować owoce, które hojnie wydała. A było tego niemało! Dwie wielkie torby marki IKEA, które własnoręcznie wypełniliśmy jabłkami, a następnie taszczyliśmy przez pół miasta (może ich ilość dupy nie urywa, ale ręce na pewno tak!). Przy okazji serdecznie polecamy wszystkim roboty wysokościowe na drzewie w ogródku - TAKA impreza!



Oczywiście cała zabawa z przerobieniem jabłek na płyn nie byłaby możliwa, gdyby nie Paweł zwany Sztefanem oraz Aga zwana Sąsiadką, którzy nie dość, że ugościli nas w swoich progach (które to progi skutecznie ubrudziliśmy im jabłkami i ich pochodnymi), ale jeszcze zaopatrzyli w profesjonalny sprzęt do wyrabiania wina. Nie sposób też nie wspomnieć o naszym ekspercie od wina i wszystkiego, co z nim związane, czyli znanym już wszystkim Dark Core. W takim oto wesołym składzie zabraliśmy się żwawo do roboty, bo na rynku winiarskim nas jeszcze nie było! Niewykluczone, że zamiast winiarzami, zostaniemy małopolskimi potentatami (albo impotentami) octu - wszystko okaże się w okolicach października. Gdyby ktoś reflektował na jedno lub drugie, już zbieramy zamówienia!

A wszystko zaczęło się od tego, że rzeczone jabłka trzeba było umyć....




Ruda z poświęceniem kąpała jabłka w brodziku, a potem do dzieła wzięli się panowie...




Niebawem dołączyła też pani...




.. i wszyscy zgodnie wydłubywali i kroili. Usuwanie pestek wiązało się z ranami ciętymi i kłutymi, ale ostatecznie wszystkim udało się zachować komplet kończyn. Jak widać na powyższym zdjęciu, od takiej roboty Rychłemu aż zasychało w gardle!!! A może to od gadania...? Tak czy siak, po długich godzinach kontemplacji udało się uzyskać wiadro wydrążonych jabłek, gotowych do kolejnego starcia. A było to starcie nie lada, bo z samym Robotem Kuchennym Boschem o wielokierunkowym ruchu planetarnym zabieraków (???).




Bosch ów był baaardzo skomplikowany, jeśli chodzi o montaż. Potrzeba było do tego trzech chłopa, dwie kobiety oraz instrukcję obsługi, która jak zwykle w takich przypadkach - zawiodła! Po chwili zadumy i kolejnej chwili poświęconej na zwilżenie zmęczonych gardeł złotym pszenicznym trunkiem, udało się zapakować pierwsze jabłka do złożonego robota. Radość nie trwała jednak długo...




 ... gdyż moc przerobowa urządzenia przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Oczywiście na minus!




W ostatecznej rozgrywce planetarny robot poległ dość sromotnie, gdyż nie wyrabiał z mieleniem jabłek. Na szczęście w odwodzie mieliśmy posiłki w postaci Wielkiej Międzygwiezdnej Tarki Ręcznej, która dopełniła dzieła!




W efekcie naszych wielogodzinnych zmagań z jabłkami udało nam się otrzymać czysty moszcz! Niestety, poświęcenie, jakiego owa praca wymagała, okazało się być zbyt wielkim brzemieniem dla niektórych - podobnie, jak ilość spożytych przy okazji jabłek. Skutki uboczne zostały skrupulatnie udokumentowane i zostaną przekazane odpowiednim służbom.

Materiał dowodowy nr 1:





Materiał dowodowy nr 2:




Dopełnieniem akcji "wino" było 4-godzinne wyciskanie moszczu, którego w piękny sobotni poranek dokonał sam Paweł zwany Sztefanem. Ale bicek!




Tak więc nasze wino (lub ocet) właśnie leżakuje i czeka na swój wielki dzień. A ten z pewnością nadejdzie...
 



***

 PS. Jeśli usłyszycie kiedyś słowa: "Wszedłeś w coś... i jest to jabłko" to znaczy, że MY TU BYLI!

PS.2. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest niezamierzone i zupełnie przypadkowe.

PS.3.  Przed użyciem zapoznaj się z ulotką bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każde wino nieprawidłowo polane zagraża twojemu życiu lub zdrowiu.

sobota, 14 lipca 2012

Der Liban Kamieniolomicku

What the fuck? - zapytają nieświadomi.

Otóż prawda jest jedna, bestialsko brutalna, a my mamy na nią wyłączność. Mianowicie - podjęliśmy tytaniczne prace nad przygotowaniem Największej W Tej Części Galaktyki Dziury W Ziemi, czyli wnętrza kamieniołomu Liban do wspinania.

Od XIX wieku naturalnie tworzony (dynamitem i dłutem) obiekt, który zapiera dech. Wielokrotnie zapominany i odkrywany na nowo, był miejscem katorżniczej pracy więźniów Obozu Płaszów (w tym stryjecznego wujka Rychłego - śp. Franciszka Witalisa), naturalną scenerią dla filmu Wujka Spielberga, czyli Listy Schindlera, a przez wiele lat przedmiotem walki wielu pokoleń wspinaczy o pozwolenie na działalność wspinaczkową. Można by więc rzec, że prawdziwym sprawdzianem siły woli i Mocy dla każdego pokolenia wspinaczy jest walka o wspinanie na Libanie. Nasza walka o wspinanie na Libanie zakończyła się w momencie startu i przekształciła w katolickie napieranie łomem, młotem i wiertarką.


Model pierwsza klasa!, fot. Agata zwana Muzą


UWAGA! Ludzie wrażliwi, pięknoduchy i przeciwnicy drytoolingu nie powinni czytać kolejnego akapitu.

Mijały lata, miesiące, dni i godziny, a konsensusu nie było - obijać drogi klasyczne czy drytoolowe? Spierali się zwolennicy i przeciwnicy, posiadacze Racji, Racji Większej, Racji Mojszej, Największej i Najmojszej. Ale konsensusu nie było! Debaty wyglądały mniej więcej tak:
A: Ależ tam kruszyzna nadludzka!
B: Ale miejscami skała przyzwoita!
C: Ale dojście przez dżunglę, czasami przez bagno, a pod ścianą luźny blok może najpotężniejszego wuja wprasować w ziemię!
D: Ale skała najwyższą wartością jest!

Wtedy pojawił się Prorok, który rzekł:

Ni chuja, Panowie! Pod El Pułkownika 5 minut spacerem, kruszyzna śmiercią nie grozi, na asfalcie można rozłożyć leżaczek i z niego asekurować, a tłumów jak nie było - tak nie ma! Drytoolowcy to brać wszeteczna, rozpustna i nikt ich żałował nie będzie! Niech sczezną, a grób ich niech będzie Libanem zwany.

Wtedy wszelkie wątpliwości się rozwiały i pozostała tylko ciężka walka o choćby 10 metrów kwadratowych skały nadającej się do wklejenia asekuracji i wspinania. Efekty na dzień dzisiejszy są następujące:

- wklejone 6 stanowisk w 3 sektorach, kolejne na dniach,
- zawiercone 5 dróg w dwóch sektorach (najkrótsza ma 18 metrów i 6 ringów plus stanowisko, najdłuższa - 32 metry i 16 ringów plus stanowisko), brakuje tylko ringów.


 Praca u podstaw, fot. Agata


Potencjał miejsca szacujemy na około 80 dróg drytoolowych, od 20 do 35 metrów długości i drugie tyle dróg letnich, w sektorach, gdzie bez obaw o własne zdrowie i życie można się wspinać w lecie.

Praca wre, więc szykujcie buły i łydy na zimę!

***

PS. Pragniemy serdecznie podziękować wszystkim, którzy włączają się w prace - Piotrkowi i Jasiowi głównie.

PS.2. Pragniemy serdecznie podziękować Basałykowi, który PRAWIE włączył się w prace - mamy nadzieję, że jak tylko pokona wrodzone lenistwo i niechęć do rejonów "bez cyfry", to uświetni swoją obecnością prace ekipersko-porządkowe.

PS.3. Pragniemy serdecznie podziękować Najlepszemu Sklepowi Górskiemu w Tej Części Galaktyki, czyli Alpamayo, który to obiecał inicjatywę wesprzeć ringami. Szacun!

PS.4. Pragniemy wyjątkowo serdecznie podziękować Mateczce Pezecie, która jak zwykle ma wyjebane i zamiast pomagać - podkłada kłody.

PS.5. Niekwestionowany rekord w kategorii "Największy Zrzucony Kamień" należy do Jana Hana zwanego Mistrzem ze Wschodu. Zobaczcie sami, jak się zrzuca kruszyznę:




PS.6. Przy okazji pragniemy oznajmić, iż konsumpcja nagród zdobytych w konkursie majowym wreszcie się odbyła! Swoje 125 ml Ciechana kolektywnie wydoili Mistrz i Muza:






Nad poprawnością procesu spożywania czuwała Niezawisła Komisja w składzie Rychły (na zdjęciu czuwa) oraz Ruda (czuwała przy aparacie). Amon Göth z kolei swoją część nagrody hojnie przekazał Rudej, która z przyjemnością ją w siebie wlała i z tego miejsca pragnie przesłać darczyńcy gorące podziękowania. Dark Core nie wypił wprawdzie 125 ml Ciechana, nie szczędził sobie za to innych trunków w naszym towarzystwie oraz obrał tonę jabłek na wino. Ale o tym w następnym odcinku.

PS.7. Jako celebryci i spece od marketingu pokusimy się również o drobną reklamę: serdecznie zapraszamy wszystkich amatorów mocnych wrażeń na kursy wspinaczkowe do Szkoły Wspinania Vertical Limits!

niedziela, 1 lipca 2012

Jaja jak berety

Witamy w porze bolesnych, powodujących siódme poty i wymioty upałów! Minął czerwiec, a wraz z nim procesje z kwiatami i ołtarzami (sami mieliśmy jeden przed domem!). Czas na podsumowanie, bo choć bezrobotnie, to jednak bardzo pracowicie upłynął nam ten miesiąc.

Przede wszystkim, wykorzystaliśmy każde okno pogodowe i każdą wolną chwilę (a mamy ich obecnie sporo) na wspinanie. Bez fałszywej skromności możemy napisać, że moc i zapas są, a lewar zgina się w rytm oficjalnej piosenki EURO 2012, która niemal codziennie nas dręczy - a to w telewizji, a to z pobliskich Błoń, gdzie jak na złość ulokowała się strefa kibica. Oczywiście mecze też oglądamy, jak przystało na prawdziwych znawców i fanów piłki nożnej - w końcu jesteśmy celebrytami, a celebryci znają się przecież na wszystkim bez wyjątku!! Niestety z powodu upałów i wrodzonego lenistwa, nie bywamy w strefie kibica i nie rozdajemy autografów. Wypijamy za to hektolitry piwa, więc chętni mogą nas spotkać w zaprzyjaźnionym sklepie alkoholowym na Lea. Jesteśmy tam stałymi bywalcami.

Wracając do wspinania - w czerwcu odwiedziliśmy kilka popularnych i mniej popularnych miejscówek wspinaczkowych i wyrównaliśmy kilka porachunków. Odkryliśmy Jurę Północną, gdzie do gustu przypadły nam zwłaszcza Diabelskie Mosty z wielkimi klamami i przewieszeniami. Regularnie odwiedzaliśmy też Pochylca w nadziei na to, że podchwyty na Shock the Monkey w końcu wyschną, a upał zelżeje i Rychły drogę zrobi oraz na to, że Ruda poczuje zew mocy i poprowadzi w końcu Kocią Kołyskę. Podchwyty nie wyschły, upał nie zelżał, więc Shock wciąż czeka, ale Ruda ostatecznie poczuła zew i Kocia padła.

Przez pewien czas byliśmy także stałymi bywalcami Słonecznych Skał, gdzie każde z nas przeżywało swoją małą epopeję. W zmaganiach z okrutnym losem towarzyszyli nam nasi wierni fani, wśród nich znany i powszechnie (nie)lubiany Basałyk o wielu obliczach (i ksywkach) oraz Marta siostra z Torunia i pierwszy Mudżahedin Nory - również z Torunia. Chodzą słuchy, że ów święty wojownik wzbudza zazdrość samego ojca dyrektora, który w publicznym wywiadzie dla telewizji Przetrwam miał rzec, iż w Toruniu jest miejsce tylko dla jednego świętego. Zanosi się na mordobicie, my z całych sił kibicujemy więc Mudżahedinowi! Walkę będzie można obejrzeć na kanale kodowanym Telewizji Przetrwam, która w przypadku porażki swego dobrodzieja może nie przetrwać. Aby obejrzeć walkę należy dokonać wpłaty w wysokości 1500 $ na konto Fundacji Najświętszej Szafy Pancernej Ojca Dyrektora. Swoją drogą - wcale się nie dziwimy, że zazdrość zżera ojca! Mudżahedin pojawia się ostatnio na okładkach poczytnych pism dla mężczyzn i aż ślinka cieknie na widok jego umięśnionego torsu (i różowych majtek)!

Mudżahedin podczas ważenia przed walką


Jeśli chodzi o cyfrę w Słonecznych - Rychły, oprócz niezliczonej ilości VI.3 i VI.4, poprowadził Narzędzie Unieruchamiania Czasu VI.5, Ruda zaś nomen omen Rudego Orma VI.4... Wycena tej drogi jest jednak mocno promocyjna i zgodnie możemy stwierdzić, że zdecydowanie na nią nie zasługuje. VI.3+ max!  Potwierdzają to Mudżahedin, Marta oraz Basałyk, którzy drogę również poprowadzili. W tym miejscu uczciwie należy dodać, że wspomniana już Kocia Kołyska padła łupem również Marty siostry z Torunia, która to karmiona przez ostatnie pół roku indonezyjsko-tajskim koksem dysponuje mocą nieprzeciętną i jeszcze nas w tym sezonie zadziwi!

Słoneczne Skały wiążą się także z epicką historią obijania dwóch starych dróg Skwira, znajdujących się na lewo od drogi Ja nie latam. Dzięki tej szczytnej akcji Rychły miał wreszcie, po dwóch latach zmagań z biurokracją Mateczki Pezety, ukończyć kurs ekiperski. Okazało się to jednak nie lada wyzwaniem, gdyż jak wszyscy wiemy, od biurokracji, kumoterstwa i prywaty nie da się uciec nawet w skałach. Mimo wszystko drogi zostały obite i wyczyszczone, chętnych zapraszamy więc do wspinania. Ponieważ nie wiemy, jaką drogi mają nazwę, z przyjemnością nadaliśmy im nazwy robocze (patrząc od lewej): Lewe jajo V oraz Jajem w łeb VI.

Spieszymy donieść, iż ukończenie kursu ekiperskiego przez Kustosza nie wiąże się bynajmniej z jego gwiazdorską zachcianką, a jedynie z chęcią działania w czynie społecznym. Musicie wiedzieć, Drodzy Czytelnicy, że obijanie dróg pod wspinanie to dość kosztowna zabawa, na którą nie stać nawet nas - celebrytów! Musicie również wiedzieć, że w samym środku Krakowa drzemie ogromny i do tej pory niewykorzystany potencjał wspinaczkowy - zarówno klasyczny, jak i drytoolowy! Niniejszym, pragniemy Wam przedstawić przyszłość polskiego wspinania, zwłaszcza zimowego - kamieniołom Liban!


Liban, fot. Ruda

To właśnie tu, na tych ogromnych ścianach, powstaną kiedyś (mamy nadzieję!) długie i syte drogi, które odeślą w zapomnienie inne ogródki drytoolowe. Do tego potrzebne są jednak ręce do roboty oraz rządząca światem mamona, bez której nie da się kupić ringów! Na wsparcie Mateczki Pezety, brutalnie rzecz ujmując, nie ma co liczyć - Rychły ekiperem może i w końcu będzie, ale ringów i tak nie dostanie! Liczymy więc na siebie! I na tych wszystkich, którym zależy na wykorzystaniu potencjału zapomnianego kamieniołomu. Pierwsze prace już się rozpoczęły, kilka stanowisk wklejonych - teraz trzeba wyczyścić i obić drogi. Zobaczcie sami, jak to cudownie urobić się po pas w 30-stopniowym upale!


Zbijanie kruszyzny, fot. Ruda
 
Początkujący ogrodnik, fot. Ruda


Obijanie czas zacząć!, fot. Ruda


Czego chcesz?!, fot. Ruda
 

Kierownik budowy musi być!, fot. Ruda


Za pomoc dziękujemy Piotrowi Wielkiemu oraz Krzysiowi zwanemu Dzieckiem Kukurydzy. Mamy nadzieję, że chętnych będzie przybywać! Na obicie jednej drogi potrzeba średnio 10-15 ringów, w tym momencie istnieją już stanowiska pod 10 dróg drytoolowych. Nawet kiepski matematyk zdoła ogarnąć swym umysłem dość pokaźną ilość potrzebnych ringów. Jeśli chcemy mieć w nadchodzącym sezonie zimowym prawdziwą ładownię mocy na tatrzańskie zerwy, przyda się pospolite ruszenie. Wszystkich chętnych do pomocy i wsparcia finansowego będziemy witać z otwartymi ramionami!  

Pro publico bono!